„IO”, reż. Jerzy Skolimowski, muz. Paweł Mykietyn
Film Jerzego Skolimowskiego stał się sensacją festiwalu w Cannes, skąd wyjechał z Nagrodą Jury. Twórcy „IO” otrzymali także sześć Polskich Nagród Filmowych Orły 2023 – za: najlepszy film, reżyserię, scenariusz, zdjęcia, muzykę i montaż.
Historia osiołka o imieniu „IO” – tytułowy bohater regularnie trafia w ręce nowych właścicieli, którzy wchodzą w interakcje z niewinnym zwierzęciem, obnażając przywary, przymioty, namiętności i problemy naszego społeczeństwa.
W rolach głównych: Sandra Drzymalska, Tomasz Organek, Mateusz Kościukiewicz, Isabelle Huppert, Lorenzo Zurzolo.
ZWIASTUN FILMU: https://www.youtube.com/watch?v=ztY2HE6ZNNo
RECENZJA ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO FILMU „IO” DLA „KRAKOWA”
To byli „Niewinni czarodzieje”. Wajda nie lubił tego filmu, skądinąd kochanego przez młodych, być może kochanego z całej wajdowskiej spuścizny najbardziej. Andrzej Wajda jednak powtarzał, że w tym filmie królował jazz, a on był przecież z Chopina, z Kilara, z Norwida.
Scenariusz do „Niewinnych czarodziejów” napisali Jerzy Andrzejewski i Jerzy Skolimowski. Na prowadzonym przeze mnie spotkaniu w Krakowie, przy okazji wspomnieniowej projekcji „Niewinnych czarodziejów”, Andrzej Wajda mówił o Skolimowskim: „Jestem bardzo pracowity, całe życie tak miałem, a Jurek? O Jurku nie potrafiłbym tego powiedzieć. Ja, mam takie wrażenie, wszystko muszę sumiennie wypracować. Tymczasem Jerzy ma to wszystko z natury. Talent przeogromny. Jemu zawsze wszystko się udaje”. Wajda opowiedział nam jeszcze o wystawie malarstwa Jerzego Skolimowskiego w Nowym Jorku, mówił: „Na malarstwie trochę się znam, skończyłem ASP, na wernisaż szedłem jak na skazanie, ale to znowu było znakomite. Czego by się Jerzy nie dotknął, to jest wspaniałe”.
Pamiętałem o zdaniu Wajdy, oglądając, na jednym z międzynarodowych festiwali, „Io”, najnowszy film twórcy „Rękopisu”. To nie bardzo miało prawo się udać, ale udało się wyśmienicie. O czym bowiem jest ten film? Piszemy, bo to wygodne, że o osiołku, piszemy również dlatego, że to ładne określenie, i mimowolnie wzruszające, zdrobnienie jest wzruszające – film o osiołku, nie o ośle, ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym więcej osła jest w osiołku. Osioł jako metafora tego, co nie jest wcale zwierzęce, ale ludzkie.
Skolimowski, przypominając wybitny rzeczywiście film Bressona „Na los szczęścia Baltazarze”, powstał niemal równolegle z „Walkowerem” i przez krytyków na przykład „Cahiers du cinema”, właśnie obok „Walkowera”, uznany został za najlepszym filmem 1966 roku – otóż pożyczając od Bressona udręczonego osiołka, pokazał zwierzę inaczej. Osioł Skolimowskiego idzie przez życie, jak przez świat. Ramy są określone, ale osiołek tego nie wie, nikt nie wie. Ontologiczna warstwa filmu Skolimowskiego to jest próba metafizyki ze zdartym kopytkiem, zdartym naskórkiem. Wielkie pytania są daleko, blisko to, co dostajemy w pakiecie od losu. Na los szczęścia Io, na nasz nieszczęsny los.
Osioł jak każdy, jak everyman, jak everyanimal. Przyjmuje bodźce i oddala je, a kiedy wydaje się już, że staje się właścicielem losu, ten los, czy raczej gra w los, odwraca się. A zatem wędrowanie. Rżysko, trawa, smaganie, bicie, czułość. Człowiek, nie zwierzę. Człowiek jako zwierzę, Io czyli ja. Skolimowski opowiada o każdym. A osioł jest palimpsestem. Godnym lub niegodnym zapisu.
Co czuje osioł? Co wie? Czego pożąda? Czy osioł pożąda? Znaki zapytania to nie jest elegancka forma dla klasycznej recenzji filmowej. Mniejsza o klasyczność, piszę przecież o Skolimowskim – reżyserze, który swoimi filmami realizowanymi w latach sześćdziesiątych łamał konwencje i zasady, konwencjonalny zapis nie przystoi do dzieła tak eksperymentalnego jak „IO”. Wędrówka IO to wędrowanie wszystkich piechurów cierpienia. Filozofów, teoretyków i praktyków.
„Nie wiem, czy u mnie bardziej złamane jest serce, czy umysł” – pisał Emil Cioran w „Zeszytach”.
Osioł IO mija złamane serca, złamane umysły, często serca z kamienia, i umysły zablokowane niemyśleniem, wciąż jednak złamane. Zaczyna się odyseja złamania. Wszystko jest groźne, i każdy jest groźny, przede wszystkim dla siebie. IO drepcze przez las, tam wrogiem są myśliwi, ich wrogiem są żądze dominowania nad fragmentem świata, nic to, że tylko drobnym, zwierzęcym. Las staje się miejscem, gdzie można strzelać, można zabijać. W majestacie żądzy. Osiołek trafi jednak również na warsztaty dzieci z niepełnosprawnościami intelektualnymi. Dla nich jest zjawiskiem ciekawym, intrygującym, wartym poznania. Różnorodność świata to jest różnorodność miejsc, środowisk, różnicowania cierpień. Inaczej reaguje uśmiechnięta dziewczynka z zespołem Downa, inaczej brutalni kibole po przegranym meczu. Wszystko się zmienia, sam film, bohaterowie drugiego i trzeciego planu (Isabelle Huppert ma tu właściwie epizod), estetyka zdjęć i przestrzeni, tylko nie IO. To ważna intuicja – IO staje się symbolem trwania i przetrwania. Tylko na mnie nie patrzcie, tylko się nie przyglądajcie. Jestem, trwam, wchłaniam waszą niecnotę i czułość, wchłaniam złe i dobre. Jestem sensem, któremu ten sens odebrano.
Emil Cioran: „Doszukiwanie się w czymkolwiek sensu to specjalność nie tyle naiwniaka, ile masochisty”.
Osiołek z filmu Bressona cierpiał za losy świata, przyjmował na siebie brzemię ludzkiej niegodziwości. U Skolimowskiego inaczej. Bity i poniżany, styka się również z miłością i ze zrozumieniem. Nieprzypadkowo największe współczucie odnajdzie u dziewczyny pracującej w cyrku (Sandra Drzymalska), w miejscu, w którym przemoc i tresura są na porządku dziennym. Skolimowski razem ze scenarzystką i producentką filmu, Ewą Piaskowską, nie są jednak optymistami. Pars pro toto. Osioł zamiast świata, człowiek zamiast ludzkości. Pojawiają się, owszem, wciąż dobre słowa, dobre gesty, pojawia miłość, ludzi dobrej woli być może wciąż jest więcej – jak w szlagierze Niemena, ale towarzyszy temu poczucie, że to już schyłek. Że droga osiołka IO będzie drogą straceńczą. I nie ma dobrego wyjścia, nie będzie pokrzepiającej pointy, na żaden happy end nie zasłużyliśmy.
Autor zdjęć, Michał Dymek, godny następca Adama Sikory, z którym Skolimowski pracował przy „Czterech nocach z Anną” i „Essential Killing”, doskonale czuje rytm i zmienność kina autora „Rysopisu”, integralnie wpisuje się w tę opowieść o trwaniu (osła) wobec chwiejności (świata). Używa rozmaitych technik operatorskich, raz będą to dalekie, raz bliskie plany, wyrafinowane panoramy, świat idealnie symetryczny, a zaraz porem rozchełstany. Marmolada, breja.
Chcecie wszystko w filmie o każdym? Proszę bardzo, wszystko dostaniecie. Kino realistyczne (część satyryczna z udziałem Huppert), kino dokumentalne (kibole), a zaraz potem oniria i fantasmagoria. Perspektywa IO – ekran zalewa czerwień, i ta przesterowana czerwień jest nie do okiełznania, to nie jest kolor krwi, a kolor życia, życia równoległego, które jest. I to wszystko pracuje na całość, decyduje o całości. Fragmenty filmu rozłożone na części pierwsze wydają się niekompatybilne, są przecież tożsame, spójne. Być może dlatego, że połączył je w całość – wracam do intuicji Wajdy – autor z wielkim talentem, Jerzy Skolimowski.
Paweł Mykietyn, kompozytor stale współpracujący ze Skolimowskim, stworzył w „IO”najważniejszą być może partyturę filmową. W muzyce Mykietyna jest wszystko, czego nie widać w obrazie. Kontrapunkt intelektualny. Nie wchodząc w kolizję z opowiadaniem, z narracją, obrazem, Mykietyn buduje monumentalną, skomplikowaną strukturalnie warstwę muzyczną, funkcjonującą również niezależnie. Mykietyn staje się wytrawnym melodykiem w sytuacjach, kiedy IO dzieje się ekranowa krzywda, wytrwałym ilustratorem w momentach pokrzepienia, odpoczynku. Dźwięk działa na podświadomość, melodia jest świadomością. To w muzyce (nagrodzonej zresztą na festiwalu w Cannes), przegląda się IO, to z dźwięków stworzonych przez Mykietyna budujemy pole do interpretacji. Muzyka buduje obraz, obraz działa kolorem (kostiumy Katarzyny Lewińskiej), te zaś elementy detonują rytm filmu (montaż Agnieszki Glińskiej), niespieszny, chociaż chwilami nerwowy, obserwujący ale jednocześnie biegnący do przodu z zadyszką. I nie ma w tym śladu niekonsekwencji. Chodzi przecież o trajektorię bytu zwierzęcego. Trajektorię niepojętą. Szlak cierpienia osiołka, ale i szlak skupienia widza. By raz jeszcze zacytować Ciorana: „Granicą każdego bólu jest następny, jeszcze większy”. To się nie skończy nigdy.
Łukasz Maciejewski