„Silent Twins”, reż. Agnieszka Smoczyńska, muz. Marcin Macuk, Zuzanna Wrońska
Prawdziwa historia June i Jennifer Gibbons – czarnoskórych bliźniaczek, które będąc dziećmi, umilkły dla świata zewnętrznego. Jednocześnie w odosobnieniu swojego pokoju prowadziły kreatywny dialog literacki, jednak z czasem ich relacja przerodziła się w toksyczny związek – niebezpieczny zarówno dla nich, jak i dla ich otoczenia.
Występują: Letitia Wright, Tamara Lawrance, Jodhi May, Jack Bandeira.
Laureat Wielkiej Nagrody „Złote Lwy” na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, na tymże festiwalu także nagrody za: scenografię i muzykę.
ZWIASTUN FILMU: https://www.youtube.com/watch?v=MDeOPJJcCGA
RECENZJA ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO FILMU „THE SILENT TWINS” DLA „KRAKOWA”
„Krecha krwawa – kres i krach!”. Fraza z „Kruka” Edgara Allana Poe (w tłumaczeniu Barańczaka) to jest właśnie kino Agnieszka Smoczyńskiej, to jest „Silent Twins”. Kres i
krach.
Były sobie siostry Gibbons, June i Jennifer. Był sobie ich osobny świat. Smoczyńska razem ze świetnie dobranym zespołem artystów, wnika głęboko w świat wyobraźni bliźniaczek. Oglądając film, ma się irracjonalne wrażenie, że jesteśmy jednocześnie w sali kinowej, doświadczamy przeżycia kinowego, ale równolegle zostaliśmy zaproszeni do głowy June i Jennifer. Nie jest to doznanie wyłącznie przyjemne, ale nie o przyjemność w przypadku „Silent Twins” chodzi. W tych głowach, w główkach, dzieją się dziwne rzeczy. Krwawa jest ta krecha. I „kruk” ją dziobie.
Zaczyna się od animacji poklatkowej Barbary Rupik, animatorki współpracującej z Agnieszką Smoczyńską już przy jej wcześniejszym filmie, „Córkach Dancingu”. To czołówka. Pomięte kartki z nazwiskami aktorów, ale i z komentarzami ich ról podawanymi z offu. Wysyczane raczej niż powiedziane. Animacja prowadzi nas do rzeczywistości dwóch dziewczynek, granych przez Leah Mondesir-Simmonds i Evę-Ariannę Baxter: rzeczywistości bez jasnego przekazu. Coś się nie kończy, nic się nie zaczyna. W kinie Smoczyńskiej opowiadana historia, prowadzona w końcu niemal linearnie, nie ma przymusu pointy czy uwertury. W głowie bliźniaczek Gibbons czas płynie inaczej, ekspozycja to rzeczywistość, kulminacja jest bezczasem. Widz dryfuje pomiędzy.
Opowieść o bliźniaczkach Gibbons jest prawdziwa. Wydana u nas równolegle z premierą filmu książka Marjorie Wallace stała się światowym bestsellerem, ale nagrodzony Złotymi Lwami w Gdyni i pokazywany na festiwalu w Cannes w sekcji „Un Certain Regard” film stanowi wartość odrębną.
Siostry Gibbons milczały, chociaż nie do końca miały powody do milczenia. Milczały, bo tak było prościej, bo tak było trudniej. Milczały, bo za dużo było w nich słów, zbyt wiele wrażeń. Milczały, gdyż rzeczywistość, jaką znały, to była jędza, gaduła, plotkara.
W filmie Smoczyńskiej dorosłe bliźniaczki, w mistrzowskich kreacjach Letitii Wright i Tamary Lawrence, wymyśliły sobie świat. Nie ma w tym logiki, jest impuls, trzask prask i szlus. I tak mija życie, długi kawałek przynajmniej. Życie bliźniaczek jest krukiem z Poego. Dziobie i przyczernia świat, a one chciałyby kolorów, krzyczą kolorami. I świat „Silent Twins” jest kolorową „krechą krwawą”. Róże, pistacje, magenta. Z głośników Amanda Lear i T.Rex, na ścianach niebieskości, długopisy są pogryzione, resztki pizzy walają się po podłodze, resztki myśli w odmętach osobowości, ale te resztki to już bardzo wiele. To już cały kosmos.
Dla każdego coś ważnego. Można, jeżeli bardzo by się chciało, oglądać film konwencjonalnie. Smoczyńska potrafi to również. Świat luster rodzinnych. Odbicie niewyraźne, a przecież znajome. Siostry Gibbons rosną, dojrzewają, edukacja sobie z nimi nie radzi, one średnio radzą sobie z innymi, ale ze sobą również. Jest mama, tata, rodzeństwo. Nie ma patologii. Znowu lato, znowu święta. Boney M. z telewizora śpiewa kolędę, siostra sióstr przyszła do ich pokoju z własnym dzieciątkiem, Boże Narodzenie nie uda się jednak znowu. Tak trudno uwierzyć, że są inne, tak trudno tę inność zdiagnozować.
Im więcej kolorów, muzyki, perfum, im więcej bodźców, tym mniej logiki. „The Silent Twins” staje się z wolna wielką głową doktora Pallenberga z ich wyobraźni. Opętańcze zdjęcia Jakuba Kijowskiego, stałego artystycznego partnera Agnieszki Smoczyńskiej, scenografia Jagny Dobesz, kostiumy Katarzyny Lewińskiej, muzyka Zuzanny Wrońskiej i Marcina Macuka, w połączeniu z kreacjami Tamary Lawrence oraz pierwszoligowej gwiazdy mainstreamowego kina, Letitią Wright, tworzą jednobrzmiącą całość. To całość złożona z fragmentów: wylewające się z wyimaginowanej lodówki puszki z Coca Colą, zaprojektowane przez Katarzynę Lewińską kurtki sportowe, w których, poza bohaterami filmu, na czas promocji „Silent Twins” wspaniale prezentowali się twórcy. W tym filmie nie ma podziału na to, co rzeczywiste, i to, co wyobrażone. Realna jest burza hormonów, erotyka i łączące się z nią upokorzenie, ból uwięzienia, ból szpitalnej psychozy, tak namacalny jak tylko możliwe. To jest dotkliwe, boli naprawdę. Ale June i Jennifer, Jennifer i June – uciekają nam nieustannie, gonią, gryzą czas, jakby trochę z nas kpiły. Drwina June, drwina Jennifer
to jednak żylasty gotyk, nie satyra. Edgar Allan Poe, nie You Tube. Drwina wywiedziona z bólu istnienia, z niewytłumaczalnego. To ich uwięziło, to ich dopadło i przygniotło. Niewytłumaczalne.
Krecha krwawa – kres i krach.
Łukasz Maciejewski